Tuesday 11 September 2012

I znowu minął weekend.

Wczoraj rano, budząc się u Bożydara i mając przed sobą perspektywę przynajmniej półtora godzinnej jazdy, postanowiłam przesunąć zrobienie makijażu na czas, kiedy znajdę się w pracy.
Zawsze to kilka minut więcej, które można spędzić przytulając się.

A potem w pracy zobaczyłam siebie w lustrze i stwierdziłam: Jej, przecież ja nie potrzebuję makijażu! Owszem, oczy miałam niepodkreślone, ale cera wyglądała świeżo! Co za odkrycie po przynajmniej 15 latach malowania się!

Wieczorem zaczepił mnie jakiś mężczyzna i poprosił o drobne, nie miałam ich wiele, ale podzieliłam się zawartością portfela, a facet na to, że mieszka niedaleko i wyszedł z więzienia.
To jest dla mnie znaczące, ponieważ nie lubię żebrania, zwłaszcza przez byłych więźniów; ale tym razem jakoś nie wzbudzało to we mnie złości ani strachu.

Weekend był fantastyczny. Zrobiliśmy sobie piknik w Victoria Park, z moimi kanapkami, ciastem ze śliwkami i winem. Jeszcze dziś czuję się zmęczona po wędrówce po wschodnim Londynie, jaką nam zafundował Bożydar. Wędrowaliśmy wzdłuż kanałów, pogoda przez weekend była wspaniała, ciepło, słońce...
Mapa mówiła, że całość ma długość trzech mil, ale część trasy była zamknięta ze wzgledu na olimpiadę dla niepełnosprawnych, więc wracaliśmy i szukaliśmy nowej drogi.

Przy okazji dowiedziałam się też, że w Londynie istniało coś takiego jak Water Chariots (Wodne rydwany?). Istniało, bo zbankrutowało. Nawet w tak drogiej metropolii mało osób jest skłonnych wydać 25 funtów za przepłynięcie odległości dwóch stacji metra.
A wieczorem w niedzielę objadłam się jogurtem mrożonym w Nando's tak, że sama przypominałam mrożoną kulkę.

No comments:

Post a Comment