Monday 10 December 2012

Co za tydzień!

Co za tydzień właśnie minął.
Tydzień pełen emocji, wydarzeń, dreszczy i wszystkiego!

We wtorek zostałam wybrana na organizatora wyjścia zespołu na piwo. Wybrałam więc Pig's Ears, moją ulubioną piwnicę z piwami. To był strzał w dziesiątkę! Świetne jedzenie, wybór piw i znakomite towarzystwo.

Środa - wyszliśmy z Bożydarem na obiad na statku, niestety, Bożydar pomylił godziny, więc kurs przeniesiono nam na piątek, a my tymczasem poszliśmy na zwykły obiad do restauracji włoskiej.

Czwartek - moje pierwsze Christmas party tutaj.
Bardzo radosne, z tańcami i Happy birthday dla mnie śpiewanym przez 50 osób.

Piątek - długo wyczekiwany obiad na Tamizie, przy blasku świec, orkiestrze na żywo, tańcach i pięknych widokach Londynu nocą.
Cudnie.

Przy okazji kupiłam sobie eleganckie czarne szpileczki, które okazały się miec ekstra promocyjną cenę 9 funtów.

Wczoraj natomiast odbył się mój pokaz olejków.
Popularność moich olejków przerosła moje oczekiwania: został mi tylko jeden.
Jestem z siebie bardzo dumna, bo miałam odwagę zrealizować swoje marzenie i pokazać światu, co siedzi mi w głowie.

Monday 12 November 2012

Czekając na autobus

Za mną pracowity tydzień i kolejny tydzień pełen wrażeń.

Z Bożydarem byliśmy na sesji dla par, bardzo udanej, na której można poruszyć tematy "wiszące", ale nietykane.

A wczoraj odwiedziliśmy kościół przemieniony na galerię. Śliczny, mały, wiejski kościółek zagracony do granic możliwości sztucznymi kwiatami i bibelotami. Niektóre z bibelotów były jednak ładne.

W wiosce niedaleko była spora ilość sklepów, oferujących artykuły czarodziejskie. Głównie dla turystów, niewinne zabawki, wróżki, żaby i kadzidła. Natchnęło mnie to, aby stworzyć aromaterapię dla takich sklepów.

Zabawa była przednia, ale z radością wlazłam do łóżka, aby przytulić się i pooglądać sobie Grey'a anatomy.

Jutro jadę do północnego Londynu na klinikę uzdrawiania, w weekend mam natomiast zaplanowane warsztaty.

Zapowiada się ciekawie!

Thursday 1 November 2012

...

Dni mijają teraz szybko. Pamiętam poniedziałek, a tu już jutro piątek!

Wieczorami zajmuję się przygotowaniem do sprzedaży moich olejków aromaterapeutycznych. Butelki zamówione, wizytówki są projektowane.

Bardzo ekscytujący czas...

Thursday 18 October 2012

Takie czwartkowe przemyślenia.

Siedzę sobie na Hatton Cross. Mamy już prawie koniec tygodnia, a ja nadal jestem zakręcona.

Cztery dni spędzone w Polsce minęły szybko, w poniedziałek udałam dię do nowej pracy. Proces adaptacji w toku.

Wczoraj z zespołem byliśmy na testowaniu wina oraz obiedzie.

W zestawie było spumante, białe wino o owocowej nucie, wytrawne wino białe, Pinot Noir, Cabernet Savignon oraz porto.

Ku mojemu zdziwieniu polubiłam Chardonnay!

Myślę, że inaczej spojrzałam na świat win. To świat pełen smaków i aromatów oraz - ku mojemu zdziwieniu - kolorów!

Wednesday 10 October 2012

Z lotniska słów parę

Wybywam na 4 dni do Polski.

Moje zasypianie przy Greys Anatomy stało się nowa świecka tradycja.

Ledwie mija połowa filmu, a ja chrapię w najlepsze. A potem muszę nadganiać i ogladać po raz drugi.

To ja idę na samolot, zwłaszcza że zagęszcza się i coraz więcej ludzi.

Wednesday 3 October 2012

To eat!

Inne określenia:
- to nibble - skubać
- to snack on - przekąsać
oraz moje ukochane:
- to pig out!

Friday 28 September 2012

Dzień amazingu!

Jak już wspomniałam, w mojej pracy poinformowano mnie, iż kończy mi się kontrakt. Zaznaczono przy tym, że będą próbowali mnie przenieść do innego projektu, aby mnie nie stracić.
Ja jednak trochę wcześniej wrzuciłam moje cv na stronę.
I zaczęły się dziać cuda. Dzień po tym, jak dowiedziałam się o końcu mojego kontraktu, rozdzwoniły się telefony agentów.
Nie robiłam sobie jednak wielkiej nadziei, pamiętając, jaki koszmar związany z szukaniem pracy miałam na początku tego roku.
Nieustanny stres, dużo rozmów przez telefon, dużo rozmów kwalifikacyjnych, dojazdów, zmęczenia i zero efektów, może poza zdobytym doświadczeniem rekrutacyjnym.

Ale tym razem było inaczej. Po pierwsze, dostałam pracę na tydzień za lepsze pieniądze, tylko po rozmowie telefonicznej.
Po drugie, we środę poszłam na rozmowę kwalifikacyjną do jednej z dużych firm informatycznych. Owszem, pasowałam do opisu, ale z mojego doświadczenia wynika, że nie jest to gwarantem zatrudnienia.

Od razu na początku miałam przygodę związaną z nowymi mapami Appla. Jak wiadomo, zostały one wprowadzone z nowym systemem i pokazują cuda. Czasem rzeka jest drogą, czasem wyprowadzą Cię na środek pola. Mnie wyprowadziły na środek sąsiedniego parku biznesowego i kazały przejść przez nieistniejące przejście.

Na rozmowę wpadłam z 5 minutowym spóźnieniem i stwierdzeniem, że jestem ofiarą map Apple'a. To wywołało dyskusję na temat nowych technologii i iPhonów. I tym sposobem zamiast sztywnego interview miałam zabawną konwersację.

A następnego dnia miałam tę pracę.
Zaczynam 15 października.

Monday 24 September 2012

Spa!

Długo nie pisałam, ale po prostu sporo się działo.
Pierwsza rzecz: mój kontrakt się kończy, więc od przyszłego tygodnia zaczynam intensywne poszukiwanie pracy. Nie lubię tego okresu; szukanie pracy to często praca na półtora etatu i to bardzo stresująca.

Weekend był boski.
Z Bożydarem pojechaliśmy do Portsmouth i spędziliśmy parę godzin szwendając się po sklepach, jako że Bożydar potrzebował stroju kąpielowego na niedzielę, a ja butów na codzień.
Odkryliśmy, że ja w strojach dążę do praktyczności i minimalizmu, a Bożydar do tzw. pazura i odmienności. Połączenie tego razem daje niesamowite wyniki!

Bożydar także zrobił mi niesamowitą niespodziankę i zaprosił mnie do SPA. Prawdziwego, tajskiego spa!
Na zewnątrz było mokro i szaro, a my spędziliśmy dzień w cudownych pomieszczeniach, korzystając z basenów, saun i łaźni parowych, wylegując się na leżaczkach, czytając i się śmiejąc.

Dodatkowo był tam również pokój eksperymentów, czyli miejsce, gdzie można było wylać na siebie kubeł zimnej wody, obsypać się lodem lub zakosztować tropikalnych deszczy z grzmotami i błyskawicami. Brzmi prosto, ale było przy tym dużo śmiechu i wrzasku.

Ukoronowaniem dnia był masaż: połączenie tajskiego, shiatsu oraz aromaterapeutycznego.
Byłam też na zajęciach z tai chi i jogi.

To był najmilszy prezent, jaki mogłam otrzymać. Dziś jeszcze ledwo myślę, mam kłopoty z chodzeniem i czuję się równocześnie zrelaksowana i zmęczona i ciagle uśmiecham się do wspomnień. Bo jakkolwiek samo spa było cudne, to najważniejsze było to, że byłam otoczona miłością i troską.

Więcej takich dni. Czego Wam i sobie życzę.

Tuesday 11 September 2012

I znowu minął weekend.

Wczoraj rano, budząc się u Bożydara i mając przed sobą perspektywę przynajmniej półtora godzinnej jazdy, postanowiłam przesunąć zrobienie makijażu na czas, kiedy znajdę się w pracy.
Zawsze to kilka minut więcej, które można spędzić przytulając się.

A potem w pracy zobaczyłam siebie w lustrze i stwierdziłam: Jej, przecież ja nie potrzebuję makijażu! Owszem, oczy miałam niepodkreślone, ale cera wyglądała świeżo! Co za odkrycie po przynajmniej 15 latach malowania się!

Wieczorem zaczepił mnie jakiś mężczyzna i poprosił o drobne, nie miałam ich wiele, ale podzieliłam się zawartością portfela, a facet na to, że mieszka niedaleko i wyszedł z więzienia.
To jest dla mnie znaczące, ponieważ nie lubię żebrania, zwłaszcza przez byłych więźniów; ale tym razem jakoś nie wzbudzało to we mnie złości ani strachu.

Weekend był fantastyczny. Zrobiliśmy sobie piknik w Victoria Park, z moimi kanapkami, ciastem ze śliwkami i winem. Jeszcze dziś czuję się zmęczona po wędrówce po wschodnim Londynie, jaką nam zafundował Bożydar. Wędrowaliśmy wzdłuż kanałów, pogoda przez weekend była wspaniała, ciepło, słońce...
Mapa mówiła, że całość ma długość trzech mil, ale część trasy była zamknięta ze wzgledu na olimpiadę dla niepełnosprawnych, więc wracaliśmy i szukaliśmy nowej drogi.

Przy okazji dowiedziałam się też, że w Londynie istniało coś takiego jak Water Chariots (Wodne rydwany?). Istniało, bo zbankrutowało. Nawet w tak drogiej metropolii mało osób jest skłonnych wydać 25 funtów za przepłynięcie odległości dwóch stacji metra.
A wieczorem w niedzielę objadłam się jogurtem mrożonym w Nando's tak, że sama przypominałam mrożoną kulkę.

Tuesday 4 September 2012

Lunchtime

Niestety, nie da się siedzieć na trawie. Mrówki gryza.

Zaszalałam z ciastem śliwkowym

Zaszalałam.
W sobotę wzięło mnie na ciasto śliwkowe, więc udałam się w stronę pobliskiego marketu kupić potrzebne składniki.
Obliczyłam w myślach, że ciasto zje mój dom, Bożydar i pewnie jeszcze trochę do pracy wezmę, więc jedno to może być za mało. Kupiłam więc margaryn i jajek na dwa ciasta (10 jajek!).

Śliwek, takich prawdziwych węgierskich, nie było, były tylko te mało słodkie i nijakie. Za to zakochałam się w pięknym, brązowym i nierafinowanym cukrze, który przydał się do dosłodzenia owych nijakich śliwkopodobnych owoców.

Ciasto na blasze wydawało się małe, ale gdy wyciągnęłam je z piekarnika, szybko okazało się, że pięknie wyrosło i jest go mnóstwo. Zajęło całą półkę w lodówce; jemy je od 3 dni.

Dziś na lunch wyjdę sobie nad pobliskie jeziorko, usiądę w słońcu i będę się rozkoszować makaronem z bakłażanem i pomidorami.
Zwłaszcza, że od pewnego czasu doświadczam czegoś, co nazywa się uczuciem harmonii.
Jest to coś, co sprawia, że wystarczy mi, że istnieję, nie muszę nic usprawniać, poprawiać, walczyć. Po prostu jestem.

Thursday 30 August 2012

Kontrakt relacji i związków

Kilka dni temu jedna z moich koleżanek-mentorek natchnęła mnie do napisania kontraktu związku, czyli do spisania tego, jak związek powinien wyglądać i czego po nim oczekuję.

Oto, co powstało:


Ja niżej podpisany/a, wiedząc i wierząc, że miłość jest stanem pożadanym i osiągalnym, że jestem gotowy/gotowa do wzrastania i rozwijania się w związku z drugą osobą, akceptuję poniższy kontrakt.
1.       Związek ten jest wyrazem dobrowolnej decyzji o byciu razem, przy równoczesnym zachowaniu suwerenności i wolności.
2.       Związek ten oparty jest na otwartości, płynnej komunikacji, wolności wyrażania swojego zdania i bycia wysłuchanym oraz na poszanowaniu inności w myśleniu, mówieniu i działaniu.
3.       Związek ten jest pełen wzajemnego szacunku dla poglądów, emocji, działań oraz fizyczności.
4.       Związek ten oparty jest na akceptacji i wzajemnym rozumieniu.
5.       Związek ten jest okazją do rozwoju osobistego, do poznania samego siebie oraz do poznania drugiej osoby.
6.       Związek ten wolny jest od emocjonalnych manipulacji, gróźb, przemocy i szantażu.
7.       Związek ten jest MIŁOŚCIĄ.

Niniejszy kontakt może być przedmiotem zmiany lub renegocjacji każdej ze stron. Przejrzenie i ewaluacja oczekiwań może odbywać się w dowolnych interwałach czasowych.

Jeśli czujesz, że mógłbyś się pod tym podpisać, bo jesteś podobnego zdania - daj znać, to dla mnie ważne!


Update


Przeprowadziliśmy się biurowo.
Na początku po kuchni chodziły niezadowolone zombie, wyrażające wściekłość, niedospanie i rozżalenie. A ja byłam przysłowiową solą na rany, ponieważ dla mnie ta przeprowadzka to plus. Rzeczywiście, do pracy idę spokojnie 30 minut, spacerując wśród drzew, parków, koni i domów.

Weekend obfitował w robienie zdjęć. Wpierw na Petticoat Lane Market, kto by uwierzył, że to Londyn, a nie bazar w krajach wschodu?

A później pojechaliśmy do ojca Bożydara. Zwiedziliśmy Spinnaker Tower w Portsmouth, pobliskie centrum, odrobinę zatoki i wygrzewaliśmy się w słoneczku. Wieża miała około 170 metrów, co dawało pełny widok na zatokę. Dodatkowo można było odsłuchać nagranie audio wyjaśniajace, co się znajduje w zatoce i jaka jest historia.

Zdjęcia zostaną zamieszczone później.

Jeśli zaś o mnie chodzi, to mam dni pełne agresji i wściekłości. Jestem tak wściekła, że biegam nie tylko wieczorami, ale i do pracy.
Kulinarnie próbuję nowych prostych rzeczy: np kurczak w pomidorach suszonych z mozzarellą, sos grzybowy z chilli, samodzielnie zrobiony, sałatka z marchewką, tuńczykiem i liśćmi szpinaku.

Friday 17 August 2012

Zamieszanie w pracy


Moje biuro przeprowadza się na czas remontu do innego miejsca (całkiem prestiżowego). Dla mnie jest to korzystne, bo nowe miejsce znajduje się czterdzieści minut od mojego domu zamiast 1,5 godziny jak do tej pory.
Rodzi to tutaj olbrzymie problemy, chociaż firma dostarcza autobus, który będzie o określonych porach zabierał ludzi z obecnej lokalizacji i pracę będzie można skończyć wcześniej.

Równocześnie dwójka ludzi z mojego zespołu została zwolniona. Nie miałam z nimi najlepszego kontaktu, ale jest mi ich szkoda, bo będą teraz borykać się z większymi problemami finansowymi.

Najbliższy weekend zapowiada się gorąco (28 stopni), więc zapewne będę jeździć na rowerku i się opalać!

Sunday 12 August 2012

Tym razem z Polski

Mineło już prawie 10 dni moich wakacji. Jutro rano wylatuję z powrotem do UK.

Już same ciekawe rzeczy działy się przed wylotem.
Kolejka do samolotu była tak olbrzymia, iż szybko pobiegłam kupić sobie możliwość wybrania miejsca priorytetowo. Była to słuszna decyzja, jako że szybko usiadłam na wybranym przez siebie miejscu i relaksowałam się czytając książkę.

Miałam też interesujące towarzystwo.
Czekaliśmy trochę po wylądowaniu, więc jeden z Polaków zaczął się awanturować: "Więcej z mięsem nie będę latać!" Mięso to my, pracujący w UK.
Wyfiokowana blondi z siedzenia obok mu odpyskowała: "Jasne i czeka na ciebie mesiu".
Odpowiedź brzmiała: "Żebyś wiedziała, chodź ze mną to pokaże ci mojego mercedesa!"
I tak w ten deseń.
Potem jeszcze chwalił się znajomościami w olimpijskiej drużynie siatkówki.

A ja wygodnie oparta chichrałam się do bólu brzucha.

Wracam do Anglii z zapasem henny, lekką opalenizną i torbą pełną mięsa i polskich czekolad. Mam nadzieję, że nie będę mieć kłopotów z tego powodu.

Friday 20 July 2012

Zderzenia kulturowe.


Mam okazję przypatrzeć się kulturze mułzumańskiej, jako że moja koleżanka z pracy jest mułzumanką i informuje mnie o zwyczajach panujących w jej kulturze.
Mam nadzieję, że nie czyni tego w celu nawrócenia mnie na jedynie słuszną drogę, bo raczej mnie to odstrasza niż przybliża.

Oto kilka rzeczy, o których się dowiedziałam:
Już wkrótce będzie Ramadan, miesiąc postu trwającego od świtu do zachodu słońca. Jest to okres, kiedy się nie je i nie pije. Do picia należy też zbyt duża ilość przełykanej śliny, więc śliny również nie można przełykać zbyt wiele.

Mułzumanie jedzą mięso halal, czyli mięso zwierząt, którym podrzyna się na żywca gardła i pozwala się wykrwawić.
Ponoć dlatego mułzumanie nie mają robaków w ciele. (Nie umiem tego potwierdzić)

Z. codziennie odmawia modlitwę „Panie, błogosław moją rodzinę” tysiąc razy, licząc je klikaczem, który mnie się kojarzy z reklamą Axe i panem klikającym liczbę kobiet lecących na niego. Pamiętacie? Jeśli nie, to Ben Affleck Wam przypomni:






Nie wolno jej także pić alkoholu, ba, nie wolno jej przebywać w miejscu, gdzie ten alkohol się pije, toteż każdy drink z pracy odbywa się bez jej obecności, a ona sama pomyka do domu na modlitwy.

Praktyki te, jak sama powiedziała, pozwolą jej bez cienia strachu stanąc przed obliczem Pana.

Panna roztrzepalska


W tym tygodniu pobijam wszelkie rekordy.
We czwartek udałam się do lekarza na umówioną wizytę. Po dotarciu do szpitala okazało się, że wizyta była we wtorek.
Dziś kupiłam owsiankę, po czym zapomniałam ją zabrać ze sklepu.
Dużo, dużo cierpliwości dla panny roztrzepalskiej ;-)

Thursday 12 July 2012

Zimnooooo


Dziś w kuchni spotkałam koleżankę Polkę, która pracuje piętro niżej.
Porównałyśmy szybko nasze ubrania: ona bluzeczka z krótkimi rękawami, spodenki, a ja sweter i grube spodnie.
Z czego to wynika? Z klimatyzacji! U nich nie działa, a u nas dla równowagi działa aż za bardzo.
Moje piętro przychodzi ubrane w grube swetry, przynosi rękawiczki i dogrzewa się farelkami (sic!). Piętro niżej zaczyna się zastanawiać, czy nie przychodzić w bikini.

(Krótka przerwa na dogrzanie sobie rąk gorącą herbatą)

Korzystając z chwilowego słońca zrobiłam wczoraj zdjęcia kwiatom po deszczu. Oto próbka:


Powinnam jednak częściej sięgać po aparat.

Tuesday 26 June 2012

Elderflower vodka i noc świętego Jana


Ciężko było mi powrócić do pracy po tak bogatym w przeżycia weekendzie.

Trzy tygodnie temu namówiłam Bożydara na wyprawę po dziki czarny bez, który rośnie tu wszędzie, a okres kwitnienia przypada właśnie na czerwiec.
Bożydar wziął więc samochód, podjechał ze mną 50 metrów, po czym się okazało się, że krzaki czarnego bzu rosną zaraz obok domu.
To była daleka wyprawa. Zebraliśmy kwiaty, nakarmiliśmy konie stojące obok i udaliśmy się zaróg do domu.

Kwiaty zostały umyte i siłą włożone do butelki wódki. Mimo naszej staranności w oczyszczaniu kwiatów dało się zobaczyć w butelce kilka szczęśliwych robaczków, które zgineły śmiercią z przepicia i pływały sobie radośnie. Nic to, wódka odkaża.
Obawiałam się, żew ten sposób zepsułam Bożydarowi butelkę jego najlepszej rosyjskiej wódki, na szczęście niepotrzebnie.
W niedzielę dokonałam uroczystego odfiltrowania brązowych już kwiatów. Wódka przybrała piękny złocisty kolor oraz ma niepowtarzalny aromat i smak. Ciężko nawet opisać, ale byliśmy zachwyceni.

Eksperyment zakończony sukcesem celebrowałam kieliszkiem Elderflower Vodka oraz kawą.

W sobotę natomiast świętowałyśmy Wieczór Świętojański w gronie stricte kobiecym, masującsię i odprawiajac sobie rytuały, a także zajadając się goframi i babeczkami.

Na tę okazję przygotowałam miłosny świętojański olejek oraz wino miłości.
Rzadko mi się zdarza, abym była tak bardzo zadowolona z rezultatu. Olejek miał w sobie zapachpalmarosy, lawendy, ylang oraz zawierał kwiaty jaśminu i róży.

A na świętojańskiej loterii wygrałam kolczyki w kształcie gwiazd i o pięknej wiśniowej barwie.
Są piękne!


Friday 22 June 2012

Tak z rana...

Dziś mamy strajk autobusowy. Na szczęście jest parę linii, które operuja, więc dojadę do stacji kolejowej, a stamtad jazda do pracy.
Cóż, może też powinnam żadać finansowego zadośćuczynienia za utrudnienia podczas Olimpiady w Londynie.

Odkryłam wczoraj świetny śmierdzacy ser: Blue Stilton. I dietetyczny ginger ale!

Love it!

Tuesday 12 June 2012

Notka z drogi do pracy

Maid in heaven - fajna nazwa dla sklepu z sukniami.

10 stopni. Prawie jak zima, niedługo zacznę słuchać kolęd.

Monday 11 June 2012

Trochę o naturalnych kosmetykach.


Anglia to kraj sprzeczności.

Prosty przykład z życia wzięty: Anglicy zaniedbując sport i jedząc tony śmieciowego i wysoko przetworzonego jedzenia, nadrabiają to obsesyjnie dbając o zdrowie w interesujący sposób. Piszę tu o  konsumowaniu suplementów i stosowaniu różnych medykamentów.

Suplementy można kupić wszędzie – począwszy od supermarketów, po sklepy funciaki (wszystko za funta), apteki oraz małe sklepiki ze zdrową żywnością, odżywkami oraz... No właśnie. Aromaterapią.
Sklepy takie znajdują się nieomal w każdym mieście, oferując remedia na wszelkie choroby i przypadłości. Już samo patrzenie na wypełnione półki sprawia, że czujesz się słabowity i narażony na ataki wirusów.
Ja jednak odwiedzam te sklepy z powodu mojego zainteresownia aromaterapią.
Przy półce z olejkami eterycznymi, bazowymi, kremami potrafię spędzić godziny, wąchając i poznając zapachy, które znałam tylko z nazwy.
Rodzi to we mnie potrzebę wykupienia wszystkiego, co się tam znajduje i ułożenia w drewnianej skrzyneczce aromaterapeuty, którą miałam okazje również zobaczyć i która jest moim marzeniem.

Kolejnym moim konikiem jest wykorzystywanie kosmetyków naturalnych.
W tym celu wystarczy się udać do prawdziwego hinduskiego sklepu i poszukać tam inspiracji.
Albo do hipermarketu w hinduskiej dzielnicy.
Wczoraj nabyłam drogą kupna wodę różaną, którą po dodaniu kropel olejku lawendowego, używam jako toniku do twarzy.

Woda angielska nie jest dobra do włosów (do picia też nie jest dobra. Fuj), więc zaczęłam olejowanie włosów, podgapiając to u Hindusek.
Polega to na wmasowaniu oleju, owinięciu czepkiem i ręcznikiem, a następnie pozostawieniu na określony czas.
Zdążyłam już wypróbować olej kokosowy, który odżywia włosy i sprawia, że są miekkie.
Teraz czas na olej musztardowy, mający pobudzić wzrost włosów.
Zobaczymy. Może za tydzień obudzę się nie tylko z włosami do pasa, ale i brodą.

Thursday 7 June 2012

Denmark from chicken


Jedzenie zapewne będzie tematem, który przewinie się tutaj wielokrotnie.
Od dawna słyszałam przerażające plotki o okropnej kuchni angielskiej, więc jedzenie tutaj nie było dla mnie szokiem. Jeśli wie, gdzie się kupować, to nie jest źle, kuchnia jednak nie zachwyca. Za to jest ogromny wybór kuchni z całego świata.

Najpopularniejsza potrawa

Najpopularniejszym daniem angielskim jest... nie, nie fish and chips, tylko... ta dam!, chicken curry.
Moje pierwsze spotkanie z curry nie było udane.
Bożydar zabrał mnie do ładnej i dosyć eksluzywnej hinduskiej restauracji, z której zniknęliśmy dosyć szybko, jako że po pewnym czasie zaczęły mi lecieć z oczu łzy. Ciężko celebrować posiłek z dziewczyną, która wygląda jakby własnie została porzucona.
Obecnie przyzwyczaiłam się do tej przyprawy, ale curry nadal u mnie wywołuje ciężkość w żołądku.

Społeczeństwo brytyjskie jest – patrząc na ulicach – większe i cięższe gabarytowo niż polskie.
Ja, osoba o normalnej budowie ciała, jestem tu uznawana za szczupłą, a moje nawyki żywieniowe za przesadne.
Nie jesz kanapki i nie zagryzasz jej czipsami? Dziwne.
Marchewki? A gdzie humus do nich?
Jak to ograniczasz cukier? Przecież jesteś szczupła. [właśnie dlatego jestem szczupła, bo ograniczam cukier]
Mój hinduski kolega z pracy na początku uznał mnie za niegrzeczną i niewychowaną, bo uparcie odmawiałam jedzenia przynoszonych przez niego czipsów, ciastek oraz cukierków.

Produkty light

Oczywiście, można tu znaleźć ogromny wybór produktów light, ponieważ panuje tu obsesja ograniczania tłuszczu. Fakt, tłuszcz w nich nie przekracza 1%, za to węglowodany to przynajmniej 20%.
Dotyczy to w szczególności jogurtów, które bardziej przypominają deser niż lekką przekąskę. Standardowy jogurt owocowy w UKi jest bardziej kremowy, ma wymyślne smaki i naładowany jest cukrem.
A także jest „Suitable for vegetarians”! (Napisy na opakowaniach doczekają się osobnej notki)

Cdn.


Sunday 3 June 2012

iPadowa obsesja


Lubię swój dom. 
Przekraczając mur, który go otacza, czuję, że jestem w innej rzeczywistości. To, co wtedy mnie otacza to mnogość kolorów i zapachów, miękka trawa, dające cień drzewa, dywan kwiatów rozmaitych kolorów i przyjazny ganek.
W tymże domu mieszkają ze mną John Nigel oraz Nigel John.
John Nigel ma dwa nawyki wieczorowe: codziennie je porcję lodów waniliowych oraz pomyka do pobliskiego baru na lekkie piwo.
Nigel John z kolei dokarmia mnie makaronami włoskimi z kiełbasą hiszpańską. Pychota. 
Kilka tygodni temu Nigel John zaczął mieć obsję na punkcie tego, że powinnam mieć iPada. Myślę, że miał z tego powodu niezłą zabawę, ponieważ zaprosił swojego kolegę, który posiada to urządzenie, abym mogła mu - urządzeniu, nie koledze - się przyjrzeć. Zrobił to wysyłając, że musi go odwiedzić, bo Joanna uważa, że jest seksowny i chce go dziś zobaczyć (Dzięki, Nigel!).


Najbardziej jednak rozbawiło mnie pytanie z serii 'Czy masz już iPada?', podesłane smsem, jakiegoś wieczoru:
- Hej, jak tam? Bawisz się swoim iPadem?
Dwie sekundy później kolejny sms:
- Ach, zapomniałem, że go nie masz!

Czym pstrykać zdjęcia?

Wczoraj wychodząc z pracy, rozmawiałam z koleżankami o tym, co będziemy robić w ten Diamentowy Jubileusz. Jedna z nich miała zamiar pojechać zrobić zdjęcie królowej.
Już w myślach miałam widok tłumów, całkiem sporej odległości, za chwilę pojawiły się wymagania sprzętowe aparatu, który mógłby zrobić fajne zdjęcie bez pchania się przez tłum... I wyrwało mi się:
- Musiałabyś mieć fajny aparat.
Odpowiedź zamknęła mi usta:
- iPhone też fajne zdjęcia robi.

Czy wspominałam, że fotografia to moje hobby?

Friday 1 June 2012

Autobusowe przygody

Całkiem sporo czasu spędzam w autobusach, zwłaszcza odkąd mam kawałek do pracy.
Jazda autobusem jest dla mnie źródłem nieustannej radości, a czasem i poirytowania.

Zaczęłam rozpoznawać moich towarzyszów podróży. A więc jest i Katarynka i Rybie Oko i Buty oraz Lord Stark.
Katarynka to Hindus, który potrafi przez 5 dni w tygodniu codziennie rozmawiać przez telefon przez bite 40 min tj całą drogę aż do momentu, kiedy wyskakuje na swoim przystanku, śmiejąc się przy tym od ucha do ucha.
Trzy tygodnie temu Katarynka wyjątkowo nie rozmawiał przez telefon i jazda autobusem go uspiła. Podjeżdżaliśmy akurat do jego przystanku, więc delikatnie nim potrząsnęłam i się spytałam, czy to jest jego przystanek. Obudził się, spojrzał, powiedział, że następny, po czym... wysiadł! Niestety, to wydarzenie wcale nas nie zbliżyło.

Rybie Oko zawdzięcza swoją nazwę wyblakłym niebieskim oczom. Jeśli dodać, że ma ryże włosy i czerwoną twarz, co jeszcze bardziej podkreśla wyblakłość jego oczu, powstaje obraz gościa, który wygląda nieco upiornie.
Kolorystyki dopełnia oczorazista zielona kamizelka.

Trzecim towarzyszem, którego rozpoznaję dosyć często, jest Lord Stark, który wygląda jak Lord Stark, tyle że z głową i w nowoczesnych ubraniach, aczkolwiek również w odpowiedniej ponurej kolorystyce.

Jedyną kobietą w tej kompanii jest jest odrobinę puszysta, ładna dziewczyna, która na codzień nosi interesujący makijaż oraz NIESAMOWITE buty. Zawsze wysoki obcas, smukłe i obłędna kolorystyka.
Szczególnie lubię czarne z pomarańczowym obcasem - gdy widziałam je po raz pierwszy, szłam za nią jak zaczarowana, wlepiając swoje oczy w jej buty ;)
Niestety, pozostają poza moim zasięgiem - nie umiałabym chodzić na  przynajmniej 12centymetrowym obcasie.

Reszta podróżników nie zwróciła mojej uwagi, ale dochodzę do jednego wniosku: jeśli do autobusu wejdzie osoba napinkalająca w dziwnym języku przez telefon, to najprawdopodobniej siądzie koło mnie i będzie gadać przez całą drogę.

Już wkrótce minie cały rok odkąd stawiam swoje kroki w Londynie, zwanym pieszczotliwie Lądkiem Zdrojem.
Ulice przestały być przerażająco obce, wypełnione masą ludzi z różnych kultur (i w mojej części pochodzących głównie z Azji).
Pokój, który wynajmuję, został przeze mnie udomowiony, oswojony; ma w sobie mojego ducha, moje bibeloty i karteczki poprzylepiane na lustrze, a unosi się w nim zapach kadzidełek, które pachną podobnie jak te sprzedawane w Polsce (bo są z tej samej indyjskiej firmy).
Mam swoje ścieżki, park, w którym biegam, grono przyjaciół, ukochaną osobę ...

Jedenaście miesięcy to stanowczo za mało, aby przestać być zaskakiwaną przez rozmaite zwyczaje i tutejszą normalność.
I o tym właśnie będzie ten blog.

(Bo ja lubię pisać i grafomania to moje drugie imię)