Tuesday 26 June 2012

Elderflower vodka i noc świętego Jana


Ciężko było mi powrócić do pracy po tak bogatym w przeżycia weekendzie.

Trzy tygodnie temu namówiłam Bożydara na wyprawę po dziki czarny bez, który rośnie tu wszędzie, a okres kwitnienia przypada właśnie na czerwiec.
Bożydar wziął więc samochód, podjechał ze mną 50 metrów, po czym się okazało się, że krzaki czarnego bzu rosną zaraz obok domu.
To była daleka wyprawa. Zebraliśmy kwiaty, nakarmiliśmy konie stojące obok i udaliśmy się zaróg do domu.

Kwiaty zostały umyte i siłą włożone do butelki wódki. Mimo naszej staranności w oczyszczaniu kwiatów dało się zobaczyć w butelce kilka szczęśliwych robaczków, które zgineły śmiercią z przepicia i pływały sobie radośnie. Nic to, wódka odkaża.
Obawiałam się, żew ten sposób zepsułam Bożydarowi butelkę jego najlepszej rosyjskiej wódki, na szczęście niepotrzebnie.
W niedzielę dokonałam uroczystego odfiltrowania brązowych już kwiatów. Wódka przybrała piękny złocisty kolor oraz ma niepowtarzalny aromat i smak. Ciężko nawet opisać, ale byliśmy zachwyceni.

Eksperyment zakończony sukcesem celebrowałam kieliszkiem Elderflower Vodka oraz kawą.

W sobotę natomiast świętowałyśmy Wieczór Świętojański w gronie stricte kobiecym, masującsię i odprawiajac sobie rytuały, a także zajadając się goframi i babeczkami.

Na tę okazję przygotowałam miłosny świętojański olejek oraz wino miłości.
Rzadko mi się zdarza, abym była tak bardzo zadowolona z rezultatu. Olejek miał w sobie zapachpalmarosy, lawendy, ylang oraz zawierał kwiaty jaśminu i róży.

A na świętojańskiej loterii wygrałam kolczyki w kształcie gwiazd i o pięknej wiśniowej barwie.
Są piękne!


Friday 22 June 2012

Tak z rana...

Dziś mamy strajk autobusowy. Na szczęście jest parę linii, które operuja, więc dojadę do stacji kolejowej, a stamtad jazda do pracy.
Cóż, może też powinnam żadać finansowego zadośćuczynienia za utrudnienia podczas Olimpiady w Londynie.

Odkryłam wczoraj świetny śmierdzacy ser: Blue Stilton. I dietetyczny ginger ale!

Love it!

Tuesday 12 June 2012

Notka z drogi do pracy

Maid in heaven - fajna nazwa dla sklepu z sukniami.

10 stopni. Prawie jak zima, niedługo zacznę słuchać kolęd.

Monday 11 June 2012

Trochę o naturalnych kosmetykach.


Anglia to kraj sprzeczności.

Prosty przykład z życia wzięty: Anglicy zaniedbując sport i jedząc tony śmieciowego i wysoko przetworzonego jedzenia, nadrabiają to obsesyjnie dbając o zdrowie w interesujący sposób. Piszę tu o  konsumowaniu suplementów i stosowaniu różnych medykamentów.

Suplementy można kupić wszędzie – począwszy od supermarketów, po sklepy funciaki (wszystko za funta), apteki oraz małe sklepiki ze zdrową żywnością, odżywkami oraz... No właśnie. Aromaterapią.
Sklepy takie znajdują się nieomal w każdym mieście, oferując remedia na wszelkie choroby i przypadłości. Już samo patrzenie na wypełnione półki sprawia, że czujesz się słabowity i narażony na ataki wirusów.
Ja jednak odwiedzam te sklepy z powodu mojego zainteresownia aromaterapią.
Przy półce z olejkami eterycznymi, bazowymi, kremami potrafię spędzić godziny, wąchając i poznając zapachy, które znałam tylko z nazwy.
Rodzi to we mnie potrzebę wykupienia wszystkiego, co się tam znajduje i ułożenia w drewnianej skrzyneczce aromaterapeuty, którą miałam okazje również zobaczyć i która jest moim marzeniem.

Kolejnym moim konikiem jest wykorzystywanie kosmetyków naturalnych.
W tym celu wystarczy się udać do prawdziwego hinduskiego sklepu i poszukać tam inspiracji.
Albo do hipermarketu w hinduskiej dzielnicy.
Wczoraj nabyłam drogą kupna wodę różaną, którą po dodaniu kropel olejku lawendowego, używam jako toniku do twarzy.

Woda angielska nie jest dobra do włosów (do picia też nie jest dobra. Fuj), więc zaczęłam olejowanie włosów, podgapiając to u Hindusek.
Polega to na wmasowaniu oleju, owinięciu czepkiem i ręcznikiem, a następnie pozostawieniu na określony czas.
Zdążyłam już wypróbować olej kokosowy, który odżywia włosy i sprawia, że są miekkie.
Teraz czas na olej musztardowy, mający pobudzić wzrost włosów.
Zobaczymy. Może za tydzień obudzę się nie tylko z włosami do pasa, ale i brodą.

Thursday 7 June 2012

Denmark from chicken


Jedzenie zapewne będzie tematem, który przewinie się tutaj wielokrotnie.
Od dawna słyszałam przerażające plotki o okropnej kuchni angielskiej, więc jedzenie tutaj nie było dla mnie szokiem. Jeśli wie, gdzie się kupować, to nie jest źle, kuchnia jednak nie zachwyca. Za to jest ogromny wybór kuchni z całego świata.

Najpopularniejsza potrawa

Najpopularniejszym daniem angielskim jest... nie, nie fish and chips, tylko... ta dam!, chicken curry.
Moje pierwsze spotkanie z curry nie było udane.
Bożydar zabrał mnie do ładnej i dosyć eksluzywnej hinduskiej restauracji, z której zniknęliśmy dosyć szybko, jako że po pewnym czasie zaczęły mi lecieć z oczu łzy. Ciężko celebrować posiłek z dziewczyną, która wygląda jakby własnie została porzucona.
Obecnie przyzwyczaiłam się do tej przyprawy, ale curry nadal u mnie wywołuje ciężkość w żołądku.

Społeczeństwo brytyjskie jest – patrząc na ulicach – większe i cięższe gabarytowo niż polskie.
Ja, osoba o normalnej budowie ciała, jestem tu uznawana za szczupłą, a moje nawyki żywieniowe za przesadne.
Nie jesz kanapki i nie zagryzasz jej czipsami? Dziwne.
Marchewki? A gdzie humus do nich?
Jak to ograniczasz cukier? Przecież jesteś szczupła. [właśnie dlatego jestem szczupła, bo ograniczam cukier]
Mój hinduski kolega z pracy na początku uznał mnie za niegrzeczną i niewychowaną, bo uparcie odmawiałam jedzenia przynoszonych przez niego czipsów, ciastek oraz cukierków.

Produkty light

Oczywiście, można tu znaleźć ogromny wybór produktów light, ponieważ panuje tu obsesja ograniczania tłuszczu. Fakt, tłuszcz w nich nie przekracza 1%, za to węglowodany to przynajmniej 20%.
Dotyczy to w szczególności jogurtów, które bardziej przypominają deser niż lekką przekąskę. Standardowy jogurt owocowy w UKi jest bardziej kremowy, ma wymyślne smaki i naładowany jest cukrem.
A także jest „Suitable for vegetarians”! (Napisy na opakowaniach doczekają się osobnej notki)

Cdn.


Sunday 3 June 2012

iPadowa obsesja


Lubię swój dom. 
Przekraczając mur, który go otacza, czuję, że jestem w innej rzeczywistości. To, co wtedy mnie otacza to mnogość kolorów i zapachów, miękka trawa, dające cień drzewa, dywan kwiatów rozmaitych kolorów i przyjazny ganek.
W tymże domu mieszkają ze mną John Nigel oraz Nigel John.
John Nigel ma dwa nawyki wieczorowe: codziennie je porcję lodów waniliowych oraz pomyka do pobliskiego baru na lekkie piwo.
Nigel John z kolei dokarmia mnie makaronami włoskimi z kiełbasą hiszpańską. Pychota. 
Kilka tygodni temu Nigel John zaczął mieć obsję na punkcie tego, że powinnam mieć iPada. Myślę, że miał z tego powodu niezłą zabawę, ponieważ zaprosił swojego kolegę, który posiada to urządzenie, abym mogła mu - urządzeniu, nie koledze - się przyjrzeć. Zrobił to wysyłając, że musi go odwiedzić, bo Joanna uważa, że jest seksowny i chce go dziś zobaczyć (Dzięki, Nigel!).


Najbardziej jednak rozbawiło mnie pytanie z serii 'Czy masz już iPada?', podesłane smsem, jakiegoś wieczoru:
- Hej, jak tam? Bawisz się swoim iPadem?
Dwie sekundy później kolejny sms:
- Ach, zapomniałem, że go nie masz!

Czym pstrykać zdjęcia?

Wczoraj wychodząc z pracy, rozmawiałam z koleżankami o tym, co będziemy robić w ten Diamentowy Jubileusz. Jedna z nich miała zamiar pojechać zrobić zdjęcie królowej.
Już w myślach miałam widok tłumów, całkiem sporej odległości, za chwilę pojawiły się wymagania sprzętowe aparatu, który mógłby zrobić fajne zdjęcie bez pchania się przez tłum... I wyrwało mi się:
- Musiałabyś mieć fajny aparat.
Odpowiedź zamknęła mi usta:
- iPhone też fajne zdjęcia robi.

Czy wspominałam, że fotografia to moje hobby?

Friday 1 June 2012

Autobusowe przygody

Całkiem sporo czasu spędzam w autobusach, zwłaszcza odkąd mam kawałek do pracy.
Jazda autobusem jest dla mnie źródłem nieustannej radości, a czasem i poirytowania.

Zaczęłam rozpoznawać moich towarzyszów podróży. A więc jest i Katarynka i Rybie Oko i Buty oraz Lord Stark.
Katarynka to Hindus, który potrafi przez 5 dni w tygodniu codziennie rozmawiać przez telefon przez bite 40 min tj całą drogę aż do momentu, kiedy wyskakuje na swoim przystanku, śmiejąc się przy tym od ucha do ucha.
Trzy tygodnie temu Katarynka wyjątkowo nie rozmawiał przez telefon i jazda autobusem go uspiła. Podjeżdżaliśmy akurat do jego przystanku, więc delikatnie nim potrząsnęłam i się spytałam, czy to jest jego przystanek. Obudził się, spojrzał, powiedział, że następny, po czym... wysiadł! Niestety, to wydarzenie wcale nas nie zbliżyło.

Rybie Oko zawdzięcza swoją nazwę wyblakłym niebieskim oczom. Jeśli dodać, że ma ryże włosy i czerwoną twarz, co jeszcze bardziej podkreśla wyblakłość jego oczu, powstaje obraz gościa, który wygląda nieco upiornie.
Kolorystyki dopełnia oczorazista zielona kamizelka.

Trzecim towarzyszem, którego rozpoznaję dosyć często, jest Lord Stark, który wygląda jak Lord Stark, tyle że z głową i w nowoczesnych ubraniach, aczkolwiek również w odpowiedniej ponurej kolorystyce.

Jedyną kobietą w tej kompanii jest jest odrobinę puszysta, ładna dziewczyna, która na codzień nosi interesujący makijaż oraz NIESAMOWITE buty. Zawsze wysoki obcas, smukłe i obłędna kolorystyka.
Szczególnie lubię czarne z pomarańczowym obcasem - gdy widziałam je po raz pierwszy, szłam za nią jak zaczarowana, wlepiając swoje oczy w jej buty ;)
Niestety, pozostają poza moim zasięgiem - nie umiałabym chodzić na  przynajmniej 12centymetrowym obcasie.

Reszta podróżników nie zwróciła mojej uwagi, ale dochodzę do jednego wniosku: jeśli do autobusu wejdzie osoba napinkalająca w dziwnym języku przez telefon, to najprawdopodobniej siądzie koło mnie i będzie gadać przez całą drogę.

Już wkrótce minie cały rok odkąd stawiam swoje kroki w Londynie, zwanym pieszczotliwie Lądkiem Zdrojem.
Ulice przestały być przerażająco obce, wypełnione masą ludzi z różnych kultur (i w mojej części pochodzących głównie z Azji).
Pokój, który wynajmuję, został przeze mnie udomowiony, oswojony; ma w sobie mojego ducha, moje bibeloty i karteczki poprzylepiane na lustrze, a unosi się w nim zapach kadzidełek, które pachną podobnie jak te sprzedawane w Polsce (bo są z tej samej indyjskiej firmy).
Mam swoje ścieżki, park, w którym biegam, grono przyjaciół, ukochaną osobę ...

Jedenaście miesięcy to stanowczo za mało, aby przestać być zaskakiwaną przez rozmaite zwyczaje i tutejszą normalność.
I o tym właśnie będzie ten blog.

(Bo ja lubię pisać i grafomania to moje drugie imię)