Anglia to kraj
sprzeczności.
Prosty przykład z
życia wzięty: Anglicy zaniedbując sport i jedząc tony śmieciowego i wysoko
przetworzonego jedzenia, nadrabiają to obsesyjnie dbając o zdrowie w
interesujący sposób. Piszę tu o konsumowaniu suplementów i stosowaniu różnych
medykamentów.
Suplementy można
kupić wszędzie – począwszy od supermarketów, po sklepy funciaki (wszystko za
funta), apteki oraz małe sklepiki ze zdrową żywnością, odżywkami oraz... No
właśnie. Aromaterapią.
Sklepy takie
znajdują się nieomal w każdym mieście, oferując remedia na wszelkie choroby i
przypadłości. Już samo patrzenie na wypełnione półki sprawia, że czujesz się słabowity
i narażony na ataki wirusów.
Ja jednak
odwiedzam te sklepy z powodu mojego zainteresownia aromaterapią.
Przy półce z
olejkami eterycznymi, bazowymi, kremami potrafię spędzić godziny, wąchając i
poznając zapachy, które znałam tylko z nazwy.
Rodzi to we mnie
potrzebę wykupienia wszystkiego, co się tam znajduje i ułożenia w drewnianej
skrzyneczce aromaterapeuty, którą miałam okazje również zobaczyć i która jest
moim marzeniem.
Kolejnym moim
konikiem jest wykorzystywanie kosmetyków naturalnych.
W tym celu
wystarczy się udać do prawdziwego hinduskiego sklepu i poszukać tam inspiracji.
Albo do
hipermarketu w hinduskiej dzielnicy.
Wczoraj nabyłam
drogą kupna wodę różaną, którą po dodaniu kropel olejku lawendowego, używam
jako toniku do twarzy.
Woda angielska
nie jest dobra do włosów (do picia też nie jest dobra. Fuj), więc zaczęłam
olejowanie włosów, podgapiając to u Hindusek.
Polega to na
wmasowaniu oleju, owinięciu czepkiem i ręcznikiem, a następnie pozostawieniu na
określony czas.
Zdążyłam już
wypróbować olej kokosowy, który odżywia włosy i sprawia, że są miekkie.
Teraz czas na
olej musztardowy, mający pobudzić wzrost włosów.
Zobaczymy. Może
za tydzień obudzę się nie tylko z włosami do pasa, ale i brodą.
No comments:
Post a Comment