Monday 11 June 2012

Trochę o naturalnych kosmetykach.


Anglia to kraj sprzeczności.

Prosty przykład z życia wzięty: Anglicy zaniedbując sport i jedząc tony śmieciowego i wysoko przetworzonego jedzenia, nadrabiają to obsesyjnie dbając o zdrowie w interesujący sposób. Piszę tu o  konsumowaniu suplementów i stosowaniu różnych medykamentów.

Suplementy można kupić wszędzie – począwszy od supermarketów, po sklepy funciaki (wszystko za funta), apteki oraz małe sklepiki ze zdrową żywnością, odżywkami oraz... No właśnie. Aromaterapią.
Sklepy takie znajdują się nieomal w każdym mieście, oferując remedia na wszelkie choroby i przypadłości. Już samo patrzenie na wypełnione półki sprawia, że czujesz się słabowity i narażony na ataki wirusów.
Ja jednak odwiedzam te sklepy z powodu mojego zainteresownia aromaterapią.
Przy półce z olejkami eterycznymi, bazowymi, kremami potrafię spędzić godziny, wąchając i poznając zapachy, które znałam tylko z nazwy.
Rodzi to we mnie potrzebę wykupienia wszystkiego, co się tam znajduje i ułożenia w drewnianej skrzyneczce aromaterapeuty, którą miałam okazje również zobaczyć i która jest moim marzeniem.

Kolejnym moim konikiem jest wykorzystywanie kosmetyków naturalnych.
W tym celu wystarczy się udać do prawdziwego hinduskiego sklepu i poszukać tam inspiracji.
Albo do hipermarketu w hinduskiej dzielnicy.
Wczoraj nabyłam drogą kupna wodę różaną, którą po dodaniu kropel olejku lawendowego, używam jako toniku do twarzy.

Woda angielska nie jest dobra do włosów (do picia też nie jest dobra. Fuj), więc zaczęłam olejowanie włosów, podgapiając to u Hindusek.
Polega to na wmasowaniu oleju, owinięciu czepkiem i ręcznikiem, a następnie pozostawieniu na określony czas.
Zdążyłam już wypróbować olej kokosowy, który odżywia włosy i sprawia, że są miekkie.
Teraz czas na olej musztardowy, mający pobudzić wzrost włosów.
Zobaczymy. Może za tydzień obudzę się nie tylko z włosami do pasa, ale i brodą.

No comments:

Post a Comment